Bardzo nietrafne, nawet nonsensowne orzeczenie SN w dziedzinie specyficznej m. in. dla Piotra Niżyńskiego (spółki zagraniczne/offshore). MNIE TO PRZYPOMINA KORUPCJĘ - WIELE POSZLAK

Skandaliczne orzeczenia lub zachowania sądów. W sprawach Piotra Niżyńskiego. Czy z naszych podatków utrzymujemy darmozjadów, a politycy i tak wygrają, co zechcą?
piotrniz
Site Admin
Posty: 430
Rejestracja: śr mar 18, 2015 1:11 pm

Bardzo nietrafne, nawet nonsensowne orzeczenie SN w dziedzinie specyficznej m. in. dla Piotra Niżyńskiego (spółki zagraniczne/offshore). MNIE TO PRZYPOMINA KORUPCJĘ - WIELE POSZLAK

Post autor: piotrniz »

Zdaniem SN sąd powinien unikać zwracania się do Ministerstwa Sprawiedliwości o tekst prawa obcego. Jest to oczywiście koncepcja mało sensowna, gdyż sąd, składając się przecież ze zwykłych Kowalskich po studiach prawniczych (i aplikacji), czasem przychodzących do sądu poczytać różne akta, nie ma co do zasady możliwości, by wiedzieć, jakie w danej chwili jest prawo innego kraju.

Jest to w oczywisty sposób sprawa związana z kontaktami dyplomatycznymi między państwami (być może kraje publikują w Internecie swe ustawy itd.), naturalne jest więc sięganie po pomoc rządu, zgodnie z ustawą, tymczasem SN proponuje jako rozwiązania np. "publikacje naukowe" (a gdzie są takie publikacje, w których całe długie ustawy z państw obcych są przetłumaczone?) czy "inne metody" (niesprecyzowane), w domyśle: Internet. Ministerstwo Sprawiedliwości ma zaś być tym najgorszym rozwiązaniem, czymś do stosowania "tylko w ostateczności". W oczywisty sposób prowadzi to do:
  • posługiwania się często nieaktualnymi już tekstami ustaw,
  • posługiwania się tłumaczeniami, np. po prostu z jakiejś strony internetowej, często niepewnego autorstwa lub niepewnej odpowiedzialności albo wręcz niepodlegającymi żadnej odpowiedzialności. A tymczasem np. w stosunku do prawa spółek Panamy Google na górnej pozycji publikuje jakieś tłumaczenie panamskiej Ustawy nr 32 z 26 lutego 1927 r. o spółkach anonimowych (dotyczy mojej): http://www.legalinfo-panama.com/english/corplaw.pdf, w którym jest błąd w kluczowym miejscu istotnym z punktu widzenia określania, jakie uprawnienia ma dodatkowa osoba w spółce (typowo: klient prawników zagranicznych i właściciel), którą uczyniono jej dodatkowym funkcjonariuszem spoza Zarządu i podstawowych organów. Mianowicie na tej stronie: jest złośliwy błąd w tłumaczeniu art. 65, może nie kompromitujący, ale jednak jest to tłumaczenie niewierne, gdyż w oryginale pada słowo "sygnatariusz", które w oczywisty sposób wskazuje na istnienie uprawnień do czynności prawnych w imieniu spółki, podczas gdy w tłumaczeniu zamiast tego słowa jest ogólnie "officer" (jakiś funkcjonariusz), co zaciera nieco prawdę o tym, że są to osoby o uprawnieniach do działania w imieniu spółki. W oryginale jest "sygnatariusze, reprezentanci i przedstawiciele" (słowa przedstawiciel i agent znaczą mniej więcej to samo po hiszpańsku), natomiast w wyniku takiego tłumaczenia na angielski (sąd typowo nie zna hiszpańskiego, może natomiast w miarę często znać angielski) jest "funkcjonariusze, reprezentanci i agenci". Zważywszy na to, że tak poza tym ustawa w ogóle nie definiuje tych pojęć, pewnemu zatarciu ulega oczywisty fakt, że MOŻE to być osoba z uprawnieniami do czynności prawnych. Oczywiście ma to małe znaczenie, bo i tak słowo "reprezentanci" zawiera tę konotację, ale powinna ona istnieć we wszystkich trzech.
  • stwarza furtkę do wykręcania się, w najgorszym razie, gdyby do tego doszło, także za potencjalną aprobatą SN /zależnie może od ustaleń podatkowo-telewizyjnych/ z tego, że np. W AKTACH w ogóle nie ma tekstu prawa obcego. "Sprawdziła sobie w jakichś źródłach naukowych/internetowych". Jak dotąd takie postępowanie było ZUPEŁNIE NIEDOPUSZCZALNE, KARYGODNE (może to przesada, ale odnotowywano w kartotece sędziego: normalna sprawa przy uchyleniu orzeczenia z poważnym błędem), BEZ POPARCIA SN. Zgodnie ze stałą linią orzeczniczą SN funkcjonującą od dawna w przypadkach wymagających wiadomości specjal(istycz)nych i w braku innego dowodu w sprawie (a, jak wiadomo, postępowania sądowe są jawne) sąd jest ZOBOWIĄZANY z własnej inicjatywy powołać biegłego. W każdym zaś razie jest to część orzecznictwa o obowiązku przeprowadzenia jakiegoś dowodu z urzędu. Dla porównania, dotychczasowe orzecznictwo SN wymagało, by dokumenty stanowiące okoliczności istotne dla rozstrzygnięcia sprawy (dowody z dokumentów) były ujawniane stronom (tzn. np. niedopuszczalne jest pożyczenie przez sąd akt innej sprawy np. sądowej w celu przejrzenia znajdującego się tam dokumentu, po czym oddanie akt bez pozostawienia we własnych śladu w postaci odpisu dokumentu, bez udostępnienia go stronom). Patrz np. wyrok SN z 27 lipca 1997 r., sygn. akt III CKN 1/97 (opubl. w LEX nr 1228306). Tutaj zaś być może dopuści się do tego, że w aktach nie ma żadnego śladu po dowodzie (sprawy nieoczywistej dla sądu i stron, niebędącej też informacją publiczną), po prostu sąd sobie poklika myszką w Internecie i poogląda, coś tam może przeoczy - nie ma dowodu, że dokładnie przeczytał, nie ma dowodu, czy na stronie internetowej w danej chwili nie było błędu (to nie sędzia był winny! to "strona internetowa była winna"!), a sprawę się rozstrzyga.
To doprawdy nonsensowne orzeczenie doprowadzić by mogło do tego, że za wiążące w sprawie przyjmuje się źródła praktycznie nie mające wartości dowodowej. Informacja na stronie internetowej ma wartość dowodową niższą jeszcze niż dokument prywatny jakiejś osoby czy firmy. Nie jest wszak nawet podpisana. Dokument prywatny jakiejś osoby czy firmy dowodzi tego, że ta osoba czy firma złożyła oświadczenie zawarte w dokumencie (art. 245 k.p.c.). Sądy mają obowiązek gardzić takimi dowodami, o ile w ślad za nimi nie idą inne, skoro tylko przeciwnik procesowy powie, że ich nie popiera (patrz art. 253 k.p.c.). Tak niewiele więc trzeba, by je przekreślić do czasu przyjścia przez przeciwnika z lepszymi dowodami (np. zeznaniami autorów dokumentu, choć w przypadku wiedzy specjalistycznej to też nie wystarcza, potrzebny jest biegły). (Inaczej jest z dokumentami urzędowymi, tzn. pochodzenia państwowego i ustawowo uregulowanego -- dokumentami urzędowymi polskimi i zagranicznymi.) W porównaniu z tym zapisy wyświetlające się na jakiejś stronie internetowej mają zerową moc dowodową, moc przekonującą, i nią mieć powinny, ponieważ ich autorstwo nie jest zagwarantowane, odpowiedzialność za słowa nie jest zagwarantowana, aktualność danych nie jest zagwarantowana i w ogóle zgodność publikowanego tekstu z prawdą nie jest zagwarantowana. Co więcej, tłumaczeń na polski ustaw zagranicznych z państw egzotycznych jak np. Panamy w Internecie nie ma, są za to tłumaczenia na angielski, a więc typowo sąd ciesząc się z takiego orzecznictwa mógłby próbować sobie jakoś zakulisowo w domu przeczytać tekst ustawy po angielsku -- niezbyt go może rozumiejąc, a może opierając się na (trudnych do wykazania w takich okolicznościach) niedokładnościach tłumaczenia -- korzystając z tego, czego go uczono w szkole. Tymczasem jednak zawsze w orzecznictwie SN uważano samodzielne tłumaczenie sobie w myślach tego, co się czyta, tj. samodzielne posługiwanie się językiem obcym przez sąd za niedopuszczalne, gdyż język obcy stanowi wiedzę specjal(istycz)ną -- generalnie (nawet, jeśli dla pojedynczego sędziego sprawa jest jasna, to już nie musi być jasna dla kolejnego czy np. dla kogoś jeszcze innego przeglądającego akta, np. prokuratora czy sędziego wizytatora itp., nie mówiąc już o bardziej oczywistych osobach zainteresowanych) -- i w takich przypadkach nie sposób odmawiać prawa do biegłego, a nawet obowiązku powołania biegłego, gdyż tu potrzebna jest po pierwsze pewność, po drugie odpowiedzialność za prezentowaną opinię, skoro ma ona istotny wpływ na wynik sprawy. Sąd zajmuje się interpretowaniem wiedzy specjalistycznej posiadanej przez biegłego w zakresie swej właściwości, tj. orzekania o prawach i obowiązkach innych osób, dbaniem o to, by biegły nie przekraczał swych kompetencji, by nie bawił się we wróżbiarza opowiadając o rzeczach, o których wiedzieć nie może, itp., sąd weryfikuje też poprawność logiczną jego rozumowania, natomiast sam niezbyt wchodzi na jego kompetencje i na pewno musi się w tym wyręczać innymi osobami. Sąd nie jest od czytania ustaw po angielsku, w dodatku bez zamieszczania tekstu, którym się posługuje w aktach. Bardzo poważnie naruszałoby to zasadę jawności postępowania sądowego, bo w odróżnieniu od prawa polskiego, które ma jedną obowiązującą w danej sprawie postać, prawo obce może mieć różne tłumaczenia na polski itd. i dlatego konieczne jest ujawnienie, jakim tłumaczeniem posługiwał się sąd, by nie było wątpliwości co do tego, skąd takie a nie inne orzeczenie i czy nie popełniono po drodze jakiegoś fundamentalnego błędu.

Przecież nie od tego są pisma procesowe w postępowaniu cywilnym, by ostrzegać przed jakąś stronką dostępną w Internecie (do której żaden z uczestników postępowania się nie odwoływał), może nawet wysoko lokowaną w Google pod pewnymi hasłami, bo to nie licuje z powagą sądu, w tym z potrzebą pewności prawa i zasadą zaufania do państwa. Ot sąd sobie trafi na stronkę, której ja nie zauważyłem i przed nią nie ostrzegłem, a tam są błędne dane, to hop - i przegrywam sprawę, a w aktach nie ma żadnego śladu po tym, dlaczego. (Gdyby zaś zrobić aż specjalne śledztwo, okazałoby się, że gdzieś opublikowano zupełnie poprzekręcane tłumaczenie.) Jest to dowodowo niedopuszczalne z przyczyn wyliczonych w przepisach Kodeksu postępowania cywilnego o postępowaniu dowodowym: to opiera się przede wszystkim na dokumentach (z uwzględnieniem ograniczonej doniosłości dokumentów prywatnych! i ich małej mocy dowodowej, często też nieodporności na kwestionowanie, z jednym wyjątkiem), na świadkach, biegłych czy ewentualnie na specjalnie zamawianych ekspertyzach instytutów, czasem na oględzinach, niekiedy na jakichś fotografiach i fotokopiach, ewentualnie także na grupowym badaniu krwi, a w odniesieniu do prawa obcego (p. art. 51a Prawa o ustroju sądów powszechnych): także na zapytaniach do Ministerstwa o przysłanie tekstu prawa.

Sygnatura akt w SN: II CSK 550/14 (jakiś sędzia PIETRzyKowski to pisał... z Pietrkiem się kojarzy), relacja prasowa (LEX wydawn. Wolters Kluwer): http://www.lex.pl/czytaj/-/artykul/sn-p ... stw-obcych, treść judykatu: http://www.sn.pl/sites/orzecznictwo/Orz ... 550-14.pdf
Nadmieniam, że spikerzy w ramach swych ordynarnych gadek być może przewidywali to orzeczenie, dotyczące poniekąd sporu mej spółki z Naukową i Akademicką Siecią Komputerową o domeny, bo padł kiedyś jakiś głupi tekst "masturbacja tylko w ostateczności, tylko gdyby nic lepszego nie było". Dla nich takie słowa oznaczają jakąś np. bezsensowną, mało racjonalną z ich punktu widzenia czynność, może utratę mocy (przykład: teksty w rodzaju "nie masturbuję się" na określenie korupcji i lecenia na kasę -- tak tłumaczyli np. ustawienie nóg a la ciocia w postaci położenia kostki na kolanie). Otóż tak właśnie - "masturbacja tylko w ostateczności, tylko, gdyby nic lepszego nie było" - powiedzieli bodajże raz w pierwszych tygodniach 2013 r. (generalnie to akurat na temat masturbacji nie mówili, więc utkwiło to w pamięci), a przecież to właśnie wtedy zaczął się spór z NASK, właśnie wtedy przejęto domeny, zająłem się też szukaniem prawnika. Orzeczenie SN jest z 2015 r., orzecznictwo już gotowe i czeka. Sąd Okręgowy w Warszawie już przygotowany i czepia się mego umocowania w spółce, zdarzało się w innych sprawach np. odrzucenie skargi jako wniesionej przez nieuprawnionego. To oczywiście wobec mnie jako właściciela spółki i osoby z bardzo dobrze napisanym umocowaniem określającym, że będę miał prawo do wszystkiego i nawet wyliczającym liczne przykłady bardzo poważnych uprawnień, w tym do podpisywania wszelkich dokumentów, zastępowania zarządu, wszystko wg własnego uznania i bez oglądania się na zdanie spółki, spółka wszystko z góry zatwierdza. Wiele innych przykładów i tekstów było w dokumencie. W Panamie da się tak zrobić. Ale jakie to ma znaczenie, skoro sądownictwo sprawia przemożne wrażenie ustawionego i łapówkarskiego, niepłacącego podatków i będącego wasalem rządu i TV.
Wg nowego orzeczenia starsze orzecznictwo idące w tym kierunku, choć może nie aż tak radykalnie, datuje się już od 2007 r., a więc już od czasów telewizyjnych. Masowe korumpowanie podatkowe i wciąganie w układ z telewizją datuje się od 2006 r. (a na pewno po śmierci papieża, zgodnie zresztą z dniem tej śmierci: 9666-ty dzień pontyfikatu, "początek dechrystianizacji", bo 966 to rok chrztu Polski, a 666 tzw. liczba Szatana), choć w niektórych firmach i instytucjach mógł być "program pilotażowy" i wciąganie w tę sprawę kryminalną mogło być już wcześniej.
Spikerzy znali to orzecznictwo jeszcze zanim nowsze się pojawiło, a starsze zostało opublikowane -- w początkach 2013 r.
Jak słuszna, ewentualne zamieszczenie czegoś w podręcznikach w związku z podatkowym korumpowaniem tych, co podręczniki wydają (tzw. szumnie nazwane 'zdanie doktryny', 'piśmiennictwa') nie powinno mieć znaczenia, jeśli tezy nie są zasadne. Sąd samodzielnie rozstrzyga różne kwestie i nie jest związany teorią tego czy innego doktora lub profesora.

W oczywisty sposób pogląd, że sąd powinien sobie znajdywać tekst różnych zagranicznych ustaw w Internecie, jest niezasadny z tego względu, że w żaden sposób nie zapewnia aktualności przeglądanego tekstu. Prawo innych krajów to bowiem bardzo specyficzna nisza i nikogo u nas na dobrą sprawę nie interesuje. Trzeba więc być po prostu w kontakcie z innym krajem i wiedzieć, gdzie on te ustawy publikuje albo, jeśli nie ma ich w Internecie, na bieżąco wraz z każdą kolejną sprawą sądową zwracać się do tego kraju o nadesłanie aktu.

Zauważmy też, że taki sposób działania sądu stanowi naruszenie art. 227 k.p.c. Zgodnie z art. 227 Kodeksu postępowania cywilnego (tekst jednolity) tym, co podlega dowodzeniu, są fakty mające dla rozstrzygnięcia sprawy istotne znaczenie. Oczywiście istotne znaczenie dla sprawy ma to, jaka jest aktualnie postać prawa obcego, a nie to, jakie ono było w momencie publikowania czegoś np. w Internecie. Od tego może zależeć jej rezultat. Nieprzeprowadzenie dowodu na tę okoliczność stanowi winę sądu, gdyż w odróżnieniu od innych rzeczy w tym zakresie inicjatywa dowodowa należy do sądu (obecnie mówi o tym art. 51a Prawa o ustroju sądów powszechnych, dokąd przeniesiono regulację z Kodeksu postępowania cywilnego o ustalaniu i stosowania właściwego prawa obcego przez sąd z urzędu).

Co ciekawe, jako sędziego do obecnego sporu mej panamskiej spółki z państwowym NASK przydzielono mi Iwanowską (tu Pietrzykowski, tam Iwanowska), a przecież kontrahentami mych domen, które straciłem i przez to powstała szkoda, byli podobno jacyś Rosjanie. A zatem Iwanowska jako "ta od tych Iwanów".
Jeżeli komuś nie wystarcza do uprawdopodobnienia korupcji to, że temat we mnie dobrze trafia, sędzią był Pietrzykowski kojarzący się z Pietrkiem (porównaj: zabójcy Popiełuszki - Piotrowski, Pietruszka, oskarżyciel z Prokuratury Generalnej: prok. Pietrasiński), a przy tym takie orzecznictwo narusza art. 227 k.p.c., to odsyłam jeszcze do innej sprawy. W Panamie mianowicie był głośny skandal pod tytułem "Korupcja w Sądzie Najwyższym". Właśnie w Panamie. Tam, gdzie mam spółkę offshore. Skandal taki oczywiście można wywołać, nie mniej oceniać, czy łatwo, czy trudno, typowo jest to dosyć proste, ponieważ odpowiedni sąd i tak jest w układzie kryminalnym z telewizją i rządem. Da się więc wymóc, administracją skarbową działającą ręka w rękę z telewizją, by sąd popełnił jeszcze jakieś inne przestępstwo, np. jakąś korupcję, jakieś kumoterstwo, by zawierał kontrakty z jakąś firmą prywatną bez przetargu w zamian za kasę "pod stołem" itd. Tak zdaje się u nas pogrążono np. Sąd Apelacyjny w Krakowie (to w Krakowie miałem sporo niesłusznych orzeczeń, że jakoby nie można policjantów oskarżać o naruszenie nietykalności cielesnej - wyjątkowo ich i innych funkcjonariuszy publicznych, tj. państwowych; oczywiście dotarło to tylko do szczebla sądu okręgowego, ale dla przykładu wkrótce, tj. w 2016-2017, był skandal w sądzie apelacyjnym; one są wszystkie na jednej ulicy Przy Rondzie). Co bardzo ważne, później nikt się nie przyznaje do genezy takiego skandalu. Nikt nie chce dodatkowych zarzutów. Można nawet człowieka posadzić w więzieniu (np. takiego Rywina), a on się nie przyzna, kto inspirował sprawę (a kto? np. urząd skarbowy). Bo jeśli zacznie się czepiać układu w sprawie niepłacenia podatków, to dostanie jeszcze wiele więcej lat. Sąd może nawet nie chcieć wchodzić w dalszą korupcję. Ale nie ma wyboru, jeśli nalega administracja skarbowa z telewizją (która to dopiero pewnie konkretniej wyjawia swe żądania, administracja skarbowa tylko ogólnie do niej odsyła). Inaczej - "koniec" układu podatkowego (co, komornik im wejdzie?), "skandal", "sprawa kryminalna" (z art. siedemdziesiąt ileś Kodeksu karnego skarbowego: nie pobranie lub nie wpłacenie podatku jest wykroczeniem lub przestępstwem skarbowym) itd.

I z takim SN oni chcą, by rozstrzygano ważne sprawy prawne, by decydowano o mym losie. Pewnie będą chcieli mnie pod jakieś sądy obecne poddawać jako podsądnego, tj. sędziom na żer, tak, jak gdyby to nie byli najwyraźniej rządowi kryminaliści. Zdaje się, że są, nie gwarantuję tego, nie oskarżam, opowiadam swe wrażenie (NIE o konstytucyjnym organie; o sędziach, o grupie ludzkiej), proszę więc mnie nie wciągać w różne głupoty, tylko najpierw się rozliczyć ze swymi skandalami, psychiatrami itd.

Pamiętajmy, skarbowe przewinienia dzielą się na WYKROCZENIA i PRZESTĘPSTWA. Odpowiedzialność w postaci przestępstwa prania pieniędzy występuje tylko co do zasady od przestępnie pozyskanych środków: jest się przestępcą, jeśli przetrzymuje się, przekazuje lub pierze pieniądze z przestępstwa. Z wykroczenia (np. spamu) nie. Ostatnio tam w SN się wahali, nie twierdzili, że pieniądze z wykroczeń są ścigane przepisem o praniu pieniędzy, ale zobaczymy, co zrobią. Nie ma wykroczeń, są tylko przestępstwa, bo i tak pranie pieniędzy?... Jak myślicie, co stoi za orzeczeniami, gdy nie wiadomo, o co chodzi, bo nie są merytoryczne?
ODPOWIEDZ